
Dziś to wydaje się niezwykłe, ale dawniej śmigus i dyngus były to dwa zupełnie odrębne zwyczaje. Dla ludu kojarzyły się z oczyszczeniem z grzechu, dla kleru – czasem wręcz nim obciążały.
Śmigus pierwotnie był obyczajem, polegającym na „śmiganiu” - okładaniu się nawzajem witkami brzozowymi po łydkach i kostkach, a także polewaniu zimną wodą. Ból i lodowata woda miały wyganiać z ciała grzech, rzeźwić i skłaniać do dyscypliny.
Dyngus z kolei, inaczej "dyngowanie", albo "włóczebny” był związany z wiosennym kolędowaniem młodzieży, odwiedzinami domów rodziny i sąsiadów, aby śpiewami nakłonić ich do wykupu w postaci jaj lub innych pokarmów, wręczanych kolędnikom.
Z czasem oba zwyczaje zlały się w jeden, śmigus-dyngus. Odwiedziny zaczęły oznaczać zarówno polewanie gospodarzy, zmuszanie ich do wykupu od prawdziwej kąpieli w studziennej wodzie, jak i wspólne śpiewanie i żarty.
Pierwsza wzmianka o polewaniu wodą w wielkanocny poniedziałek pochodzi z relacji XIV-wiecznego czeskiego kaznodziei, Konrada Waldhausera. W Polsce Synod Diecezji Poznańskiej w XV wieku nakładał na wiernych śmigusową i dyngusową prohibicję. Nie wolno im było napraszać się o jajka, ciągnąć innych do wody i polewać nią, bo sprzyjało to popełnieniem śmiertelnego grzechu i obrazie Boskiego imienia.
Fot. własna
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie