
Istnieje wiele relacji z obchodów świąt Wielkiej Nocy sprzed 100 i więcej lat, jednak wspomnienia Melchiora Wańkowicza z dzieciństwa spędzonego u babki w powiecie kowieńskim, mogą zabrzmieć dla nas znajomo. Choćby przez wspominany sękacz z dwustu jaj!
Opisywana Wielkanoc miała miejsce w latach 1895-1903, kiedy chłopiec, osierocony przez rodziców, represjonowanych po powstaniu styczniowym, oddany został na wychowanie babce ze strony matki, do Nowotrzeb na Kowieńszczyźnie.
- Jak Wilia miała swoje tradycyjne potrawy, tak i Wielkanoc miała swoje niezbędne minimum, którego nie przyszłoby do głowy nigdy nikomu zmniejszyć, choćby czasy były najcięższe. Musiała być ogromna głowizna z jajkiem w pysku, pieczone prosięta, gotowana szynka - przysmak, który mieliśmy tylko na Wielkanoc, bo przez cały rok jedliśmy tylko wędzone szynki - zaczyna Wańkowicz (rocznik 1892), "ojciec" polskiego reportażu, pisarz, patron warszawskiej szkoły dziennikarskiej.
Na wielkanocnych stole był pełen wybór mięs - dziczyzna z lasu majątku Nowotrzeby. Wańkowicz wspominając święta, ubolewał nad tym, że jego babka, Felicja z Baczyżmalskich Szwoynicka, nie dbała o ochronę zwierzyny w swoich lasach, w których polował kto chciał, byle mogła zaopatrywać dom w mięso, odkupując je od polujących.
Ciasta na nowotrzebskim stole miały swoją hierarchię.
- Musiał być „dziad”, „cygan”, „prześcieradło”, nie mówiąc o babach-olbrzymach i sękaczu z dwustu jaj. Pośrodku wszystkiego stały dwie arki z rzeżuchy, w które wstawiane były baranki z cukru - wspomina pisarz.
Śniadanie wielkanocne zaczynało się... około południa.
- Od rana nie jadło się nic i poprzednich dni mało. Modlitwy trwały aż do południa, jak zwykle, ze służbą. Aż kiedy buchnęło: „Wesoły dziś dzień nam nastał”...wiedzieliśmy, że otworzą się drzwi, wjedzie taca z ćwiartkami jajek, którymi babka podzieli się ze wszystkimi, znowu nie szczędząc maksym i napomnień. Po czym służba pójdzie do swego stołu, a my do swego. Babka rozpoczyna, biorąc na talerz kawałek głowizny wycięty koło ucha. Panowie skupiają się przy wódkach. My szmyrgamy z talerzami i krajemy, co chcemy - opisuje Wańkowicz z pozycji mieszkających we dworze dzieci.
Po wstaniu od świątecznego stołu domownicy szli do pokoju stołowego, aby pokrzepić się rosołem w filiżankach. Melchior Wańkowicz, który jako dziecko zajmował pokój wspólnie ze swoim wujem, Sewerynem Korewą, wspomina następnie, jak wuj po świątecznym maratonie obżarstwa stęka całą noc z boleści, narzekając, że to na pewno ten rosół mu zaszkodził.
Fot. ilustr. własna
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie