
Niejeden z nas zaczynał wczoraj wigilijną ucztę od barszczu z uszkami z nadzieniem z grzybów, albo wręcz grzybową zupą. Ale kto dziś pamięta, że kilkaset lat wstecz Sejny były grzybową potęgą?
Prócz przeżyć duchowych Boże Narodzenie kojarzymy też z suto zastawionym stołem. To dobry moment, aby zastanowić się, co spośród produktów spożywczych i gdzie nabywali nasi przodkowie, a także jak świętowali.
Jeszcze w XIX stuleciu życie handlowe w Sejnach kręciło się wokół odbywających się w centrum miasta jarmarków, a te były ściśle połączone z uroczystościami odpustowymi. Jak podaje wydawany od 1880 roku "Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich", na samym początku XIX wieku letnie odpusty kościelne gromadziły w Sejnach nawet 30 tys. pielgrzymów!
- Odpusty te ściągały licznych kupców tak, że wytwarzał się ożywiony jarmark - podaje "Słownik".
We wcześniejszych wiekach, w trakcie takiego odpustu świętowano i to jak jeszcze. Na lipcowych obchodach na Matkę Boską Szkaplerzną do Sejn zjeżdżała szlachta i na tę okazję dominikanie wyjednywali specjalne papieskie błogosławieństwo. W klasztorze zamożniejsi goście podejmowani byli obiadem (w sumie na 150 osób), na korytarzach poczęstunek czekał mniej możnych, ale nadal wysoko urodzonych. Przy kolacji wydawanej w ogrodzie przyklasztornym nie brakowało nawet fajerwerków i strzałów z moździerzy, a z czterech wież klasztoru odgrywany był na cześć Matki Boskiej Sejneńskiej hejnał.
Tymczasem zaś na rynku w centrum Sejn handlowano wszystkim, szczególnie zaś słynne były kożuchy oraz wianki suszonych grzybów z okolicznych lasów. Nasze miasto stało się takim potentatem w tej dziedzinie, że kiedy całkowicie podupadło po przeniesieniu stąd najznamienitszych w tej części Rzeczpospolitej szkół i po wielkim pożarze w 1818 roku, to właśnie dary lasu ściągały jeszcze do nas możnych z dalekich stron. Włościanie wymieniali się już tylko między sobą tym, co sami wytworzyli w swoich gospodarstwach.
- (...) oprócz grzybów suszonych, dla nabycia których wyższa klassa społeczeństwa tu przybywa, inne przedmioty stanowią wzajemną zamianę produktów wiejskich pomiędzy kolonistami i włościanami - stwierdza Aleksander Połujański w wydanej w 1859 roku książce "Wędrówki po guberni augustowskiej w celu naukowym odbyte".
Fot. arch.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Tutejsi włościanie suszonemi borowiki płacili przebiegłym klechom za wyzwolenie z czyśća dusz cierpiących swoich ojców i dziadów. Dzisiaj plebankowie gardzą grzybkami, liczy się złoto, euro i dolary
Prawda i tylko prawda Panie Sprawiedliwy Ja tam od lat do kościoła nie chodzę. Modlę się. Wyślę co raz przekaz czy na dom dziecka czy chorym dzieciom. A tym złodziejom ani grosza. I w dupie mam czy jak zdechnę po chowają mnie czy wywalą w bagno. Dzieci wychowałem na mądrych i dobrych ludzi a klechy pierdole głęboko. Na starość mogą mnie w dupę pocałować
I ziemnia, cny panie, ziemnia i nieruchomości. Gdyby było inaczej, już dawno parafia spuściłaby mały kościółek suwalskiej wspólnocie ewangielickiej, co rączo hasa, a biedne pacholęta do siebie przyhołubia, bawi je, wychowuje a karmi. Ale po co grunt z zabudowaniami z rąk wypuszczać, konkurentów w mieście znosić? Lepiej niech zbutwieje i się zapadnie w ziemnię.