
Naczelnikiem OSP Sejny od 1966 roku był druh Borys Kasjanow. W 40-lecie objęcia tej funkcji tak wspominał swoje początki w ogniowej straży naszego miasta.
W 1954 roku jako chłopiec Borys Kasjanow, członek społeczności Staroobrzędowców z Sejneńszczyzny, mieszkał w Posejance.
- W Zaleskich wybuchł pożar chlewni. Przyjechali sejneńscy strażacy samochodem, amerykańską „doczką” z sikawką. Woda była niedaleko, w torfowniach. Kiedy strażacy się zmęczyli, dawali nam - dzieciakom pompować. Dla nas to była wielka radocha. W taki sposób wciągnąłem się do straży. Nie mając jeszcze 18 lat pracowałem w Puńsku przy rozładunku. Pojechałem z kolegami do Ostródy na kurs kierowców. Jako kierowca pracowałem w Oddziale Kolejek Leśnych w Augustowie, przy przewozie drewna. Jeździłem poamerykańskim, wojskowym „studebakerem”.
Poszedłem do wojska i tam, nie wiem, czy to też zbieg okoliczności, ale dostałem samochód zastępczy „lublin” z motopompą. Pracowaliśmy tam w ośmiu strażaków przez rok i dwa miesiące. W 1962 roku przyszedłem do pracy do komendy powiatowej i przepracowałem tu do 1993 roku. Na początku było czterech, potem pięciu kierowców i trzech w biurze. To była stała obsada. Na wycie syreny zbiegała się reszta – ochotnicy. Kiedy zatrudniłem się tu, naczelnikiem był Kazimierz Marcinkiewicz, potem Bronisław Radzewicz, w 1966 roku naczelnikiem zostałem ja.
Najgroźniejsze były pożary lasów w Rygoli, Maćkowej Rudzie. Pożar w Wierśniach, w którym spłonęło czterdzieści budynków. W Maćkowej Rudzie, Sarnetkach i Czerwonym Krzyżu las płonął tak, że wiatr przynosił spalone igły aż do Krasnopola. Pożar w Rygoli był najcięższy. Pojechałem tam zastępczym samochodem, rosyjskim GAZ-em, przywiozłem ludzi wprost z budowy szkoły w Poćkunach. Dostałem taki odcinek około stu pięćdziesięciu metrów i zadanie, aby nie przepuścić ognia przez drogę. A ten ogień uciekł nam i poszedł górą. Z obu stron była ściana ognia i trzeba było być naprawdę młodemu i sprytnemu, żeby stamtąd uciec. A uciekać nie było gdzie, wycofywaliśmy się na spaloną ziemię, gdybyśmy uciekali z ogniem, nie zdążylibyśmy. Najgorsze było to, że wybuchały naboje, miny, pociski. Tam prawdopodobnie było zgrupowanie wojsk niemieckich przed napaścią na Rosję i dlatego to wszystko się w lesie znalazło.
Inny pożar był w Poluńcach. Ludzie młócili, wszystko było słomą zarzucone, a chałupa się paliła. Zauważyli to dopiero, jak dobrze się już rozpaliła. Przyjechałem, a ludzie krzyczą, że tam została babka ponad siedemdziesięcioletnia w chałupie na łóżku. Skierowaliśmy wodę, wchodzimy przez dach do tej izby, a babki tam nie ma. Patrzymy, a w takim piecu dużym, jakie to dawniej bywały, w takim miejscu, w którym trzymano kury, tam siedziała schowana babcia. Groźny pożar był, gdy palił się młyn w Sejnach. Trzeba było gasić na wysokościach, a w dodatku pył mączny pali się jak benzyna, więc w wentylatorach aż huczało. Nic nam nie pozostało, jak wejść na górę, wyciąć otwory w blasze i gasić z góry. I to wszystko robili członkowie OSP, wtedy nie było, jak dziś, zawodowej straży
- wspominał B. Kasjanow w 2006 roku.
Fot. B. Kasjanow w Izbie Tradycji Pożarniczej sejneńskiej Straży Pożarnej
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie